Antonia Linkowska – klasa 3e– laureatka ogólnopolskiego konkursu „Lemowisko”, zorganizowanego z okazji setnej rocznicy urodzin Stanisława Lema


- Zacznijmy od Twojego imienia….
- Tak, na imię mam Antonia i wszyscy mylą moje imię przynajmniej cztery razy na tydzień. Nie jest ono zbyt oczywiste; nie mam pojęcia dlaczego moja mama postanowiła nadać mi szczególną wariację popularnej Antoniny. Jestem jedynaczką – może chciała pokazać jak wyjątkowa przez to będę? Mimo, że to wszystko mogę zostawić w sferze domysłów, moje imię jest dla mnie moim charakterystycznym znakiem rozpoznawczym; po czasie nie da się mnie z nikim pomylić. Nie znam nikogo o takim imieniu i dzięki temu jestem jedyna w swoim rodzaju. Na razie służy mi jako nietypowy sposób podpisywania moich prac; mogę zachować nieco anonimowości, a także troszeczkę pokazać, kim jestem.
- Mimo, że jesteś uczennicą klasy o profilu biologiczno-chemicznym Twoją pasją jest pisarstwo…
- Może to nieco nietypowe połączenie, jednak tak, pisarstwo jest dla mnie nieodłączną częścią mojego życia. Wiele jest przypadków, gdzie zakręceni na punkcie swojej pasji ludzie, idą zupełnie w innym kierunku niż kiedykolwiek planowali. Pod koniec szkoły podstawowej zafascynowałam się chemią. Mimo że praktycznie do końca chciałam złożyć papiery do klasy lingwistycznej, czy społeczno-prawnej, ostatecznie zdecydowałam się na biol-chem. Nie mogę powiedzieć, że była to nagła decyzja; zawsze gdzieś z tyłu głowy miałam myśl, że swoją przyszłość zwiążę z tymi rozszerzeniami.
- Dlaczego w związku z tym nie jesteś uczennicą klasy humanistycznej? Jak połączyć biologię, chemię z pasją literacką?
- Problem w tym, że czasami się nie da! Wszystko wymaga niesamowicie zorganizowanego czasu, by mieć chwilkę na pisanie, a niekiedy ciężko mi wyczarować nawet pół godzinki dziennie. Jestem zawsze w biegu, starając się zrobić wszystko co muszę w jak najszybszym czasie. Pisarstwo traktuje jako czas dla siebie; mogę wtedy przelać wszystko co myślę w ciągu tygodnia na ekran mojego komputera by móc iść dalej. Właśnie dlatego uznałam, ze rozszerzenie z historii czy polskiego nie jest drogą dla mnie – wtedy zaczęłabym traktować pisanie jako przymus; jako coś co muszę robić, a niekoniecznie chcę. Takie rozwiązanie jest więc dla mnie idealne. Mogę rozwijać się w obu rzeczach, które mnie interesują, nie skazując się na nudę i monotonność.
- Sukces, który odniosłaś niedawno sprawił, że w końcu mogliśmy dowiedzieć się o Twojej pasji …
- Na początku tego roku zostałam laureatką ogólnopolskiego konkursu zorganizowanego z okazji setnych urodzin Stanisława Lema. Mówiąc szczerze - science - fiction nigdy nie było moją mocną stroną; podobnie jak konkursy. Choć zaczęłam pisać w drugiej albo trzeciej klasie podstawówki, nigdy nie brałam udziału w żadnym konkursie. A jeszcze bardziej nie spodziewałam się, że zostanę jedną z trzech nagrodzonych osób! Zawsze wydawało mi się, ze jestem przeciętna, ze Internet jest pełen lepszych osób ode mnie; nie czułam potrzeby startowania w konkursach i porównywania swoich umiejętności, w których nie jestem mistrzynią. Wygrana była satysfakcjonująca; i na pewno mam ochotę na więcej.
- Praca konkursowa wymagała wysiłku…. Teksty Lema chyba nie są łatwe w odbiorze dla młodych ludzi…..
- Zdecydowanie nie są! Wymagają dużo myślenia poza schematami; przekaz nie kryje się w tekście, tylko w tym, jak go rozumiemy, co i tak nie jest proste. Szczerze mówiąc, nie miałam zbyt dużo wspólnego z Lemem; oczywiście, słyszałam o nim, jednak nie sięgnęłam nigdy po żadna z jego książek. Konkurs wymagał zapoznania się z choć jednym z jego dzieł. „Lemowisko” wymagało stworzenia czegoś nieoczywistego i oryginalnego, co zarazem będzie proste i klasyczne. Wydawałoby się, że było to praktycznie niemożliwe – odnaleźć balans w sztuce Lema, by odtworzyć ją na swój sposób. Byłam przekonana, że nie dam rady; a jednak!
- Rozbudziło to jednak apetyt na coś więcej….
- Moim największym marzeniem jest wydać książkę. Prędzej czy później, kiedyś napiszę ją w całości - w końcu mam jeszcze czas. Mimo że publikowałam kiedyś proste opowiadania w internecie, nie skończyłam żadnego w pełni. Na razie wolę skakać z krótkiego utworu na inne, proste formy. Mogę spróbować tego, co mi pasuje, albo znaleźć to, co zupełnie nie działa razem z moim stylem. By napisać dobrą książkę, pełną tego co chcę w niej przekazać i przekazać to w dobry sposób, muszę właśnie odnaleźć styl, w którym czuję się najlepiej. Pomysły przychodzą zawsze – na razie nie ćwiczyłam wystarczająco dużo, by przedstawić je w jak najlepszym świetle. Mojej pierwszej książki nie traktowałabym jako mojego głównego celu w życiu, a mały początek mojej pisarskiej kariery. Nie mogę się jej doczekać.
- Kiedy zaczęła się Twoja pasja do pisania? Zainteresowanie literaturą?
- Od zawsze byłam związana z książkami, a szczególnie ze wszystkim, co miało coś wspólnego z fantastyką, dystopią i całą resztą gatunków, które mają w sobie trochę więcej zasad niż nasz rzeczywisty świat. Tworzenie nowej rzeczywistości zawsze przyprawiało mnie o dreszczyk emocji, dlatego właśnie sama zaczęłam to robić. Gdy byłam młodsza, pochłaniałam każdą książkę, która znalazłam na półce – później sama zaczęłam przelewać swoje myśli na papier. Potrafiłam znikać w wymyślonych przez siebie światach na godziny. Nie liczyło się dla mnie to, że musiałam uważać na lekcji czy chociażby pójść wcześniej spać. W innej rzeczywistości czułam się komfortowo; później pokazywałam swoje proste utwory koleżankom, by i one mogły poczuć się tak samo jak ja.
- Twój ulubiony pisarz ….
- Niegdyś miałam zupełną awersje do polskiej literatury – nie chciałam w ogóle słyszeć o tym, ze polska książka może być ciekawa. Na ten moment mam niewielu ulubionych autorów, a między innymi jest nim Jakub Małecki. Rzadko sięgam po autorów powieści obyczajowych, jednak w książkach Małeckiego zakochałam się bez reszty. Szczególnie uwielbiam „Horyzont” – balans między prostotą a wyjątkowością, który też chciałabym zachować w swoich pracach. Większość moich ulubionych autorów jest jednak anglojęzyczna. Jedną z moich pierwszych serii, które pokochałam była seria „Czerwona Królowa” Victorii Aveyard, po której książki sięgam za każdym razem, gdy pojawi się jakaś nowość. Podobnie mam z dziełami Victorii E. Schwab lub Rebbeci Kuang – dobra fantastyka jest zdecydowanie rzeczą, którą uwielbiam najbardziej.
- Mówi się , że kanon lektur szkolnych powinien być zmieniony, że odstaje on od zainteresowań uczniów. Którą książkę wskazałabyś jako lekturę obowiązkową?
- Mimo że prawie całe swoje życie poświęcam książkom, nie jestem fanką szkolnych lektur. Czytanie pod naciskiem zabija przyjemność. Chyba właśnie dlatego tak niewielu uczniów czyta książki od deski do deski, a wiele z nich warto przeczytać. Gdyby ode mnie zależało wybranie nowego kanonu lektur obowiązkowych, bez wahania wskazałabym Lema – którego w uczniowskim życiu nieco zbyt mało. Lem mistrzowsko przewidywał wpływ technologii na współczesny świat, a także to jak technika zmieni postrzeganie rzeczywistości. Jest także wiele świeżo wydanych książek, które zasługują na miano klasyków w przyszłości – „Wojna makowa”, „Gdzie śpiewają raki” czy „Wrony” Petry Dvorakovej nie staną się prawdopodobnie lekturami; zdecydowanie jednak staną się obowiązkowymi pozycjami każdego, kto choć trochę będzie interesował się literaturą.
- Plany na przyszłość….
Tak jak już wcześniej wspominałam, nie zatrzymam się jedynie na konkursach czy pisaniu tekstów do szuflady. Kiedyś chciałabym, by ludzie słysząc moje imię wiedzieli kim jestem. Może to trochę zbyt dużo, by marzyć o światowej sławie, ale na pewno poświęcę wszystko co będę w stanie, by choć trochę dogonić moje marzenia. Mimo że na pewno czeka mnie długa droga – jestem w stanie ją przebyć, by chociaż trochę pokazać światu moje pisanie.

Zdjęcia dołączone do wywiadu, zostały wykonane dzięki uprzejmości zarządu Biblioteki Miejskiej w Inowrocławiu, w Filii nr. 1.
Zapach kawy, domek i nasz Wielki Plan – Antonia Linkowska
Kwaśny odór miasta wdarł się do nosa Igora, gdy tylko otworzyły się przed nim szklane drzwi osiedlowego sklepu. Kolorowe smugi tańczyły w kałużach stojących na asfaltowym chodniku; kratki odpływowe, które w zeszłym roku zostały założone tuż przy drogowych krawężnikach, już dawno przestały spełniać swoją funkcję.
Kolejny raz wrzucone w tę dzielnicę pieniądze skończyły w błocie, które teraz tworzyło się na cienkim pasku zieleni znajdującym się tuż przed pokrytymi krzykliwymi reklamami drzwiami sklepu. Igorowi zaczynało się wydawać, że licha trawa wyglądała mniej naturalnie niż przerysowane liście paproci, wrzeszczące do niego swoim kolorem prosto z jednego z ekranów. Zamrugał kilka razy; nie był już pewien, czym była natura. Widział ją jedynie na nagraniach swoich szkolnych książkofilmów. Dzikość roślin, którą szesnastolatek widział w swoim życiu, już dawno ograniczyła się do szarawych drzew parku, który odwiedzał kiedyś ze swoim wujem.
„Nienawidzę szarego!” – fuknął Igor w myślach, przerzucając w dłoniach cienką, plastikową siatkę. Zarzucił na głowę popielaty kaptur, by brudna deszczowa woda nie kapała na jego niegdyś jasne włosy.
Wszystko śmierdziało jak kwaśny dym. Nie znał już innego zapachu.
Mokrą ulicą cicho sunęły napędzane helem auta. Jedynym dźwiękiem przedmieść miasta była bucząca za plecami Igora fabryka; już dawno zapomniał co w niej produkowali. Nieustanny szum wbił się w jego mózg niczym drzazga – był przy nim kiedy zasypiał, kiedy wychodził do szkoły i kiedy spacerował razem z muzyką, z uszami zatkanymi drobnymi słuchaweczkami. Fabryka ta była nieodłącznym elementem życia każdej osoby tego osiedla. Nikt już nie pytał, dlaczego pracują. Nie interesowało ich, po co pakują w plastik pudrowe tabletki, wysyłane potem do stolicy. Dostawali pieniądze. Rozchodzili się do domu. To im odpowiadało.
Igor wiedział, że sam skończy, pracując w tej fabryce; wszyscy jego starsi znajomi już tam pracowali. Nie chciał się buntować – wszyscy byli szczęśliwi. On też będzie. [...]
…
[…] Zasiedli przy chybotliwym stole; wuj wyciągnął z plecaka szklane butelki z niebieskawym napojem. Słońce wpadało przez brudne okno, przeszywając granatową ciecz i zostawiając na blacie stołu kolorowe światło. Martyna z zachwytem odczytywała wymyślone przepowiednie z układającego się na nim kurzu; śmiała się za każdym razem, kiedy ktoś wywrócił oczami. Nie zwracali uwagi na piszczące co chwilę osobiste zegarki, wzywające do ruchu i wykonania domowych obowiązków, wyczytujących to, że nie ma ich w mieszkaniu od paru dobrych godzin. Nie zwracali uwagi na słowa; w domku nigdy nie zostały zainstalowane urządzenia zalecane przez rząd jako niezbędne. Mogli ile sił narzekać na Wielki Plan ich żyć; na ukrytą izolację, stosowaną już od tylu lat od zakończenia pandemii, na brak słońca w Fabrykomiastach, na kwaśny deszcz i wieczny szum. I narzekali; a Igor nie odezwał się słowem, by obronić Plan. Asia wyjęła jedna z książek z falami na okładce. Ekscytowała się zaznaczonymi karteczkami fragmentami, jakby siedzieli właśnie w jednej ze starych bibliotek, pełnych książek. Czytała im na glos fragmenty, z których wspólnie się śmiali. Były przestarzale; jak wszystko w tym pomieszczeniu. Podobał im się ten klimat. Wszystko do siebie pasowało.
Parę godzin później, w świetle zachodzącego słońca, Asia wybiegła nagle na pole pełne złocistej pszenicy. Nie zwróciła uwagi na krzyczącego za nią Igora, który martwiąc się o wszystkie robaki ukryte w gąszczy, próbował ją zatrzymać. Martyna pobiegła w jej ślady. Żadna z dziewczyn nie grała nigdy w berka; nie znały zasad, krzyczały do siebie bezsensowne zdania. Jednak chłopak nigdy nie widział ich równie szczęśliwych. Stał na drobnym tarasiku domku, ściskając w dłoni pusta butelkę.
- Uśmiechasz się – zauważył swoim chropowatym głosem wuj Hubert.
- Skąd! – chłopiec natychmiast spoważniał.
- Dobrze wiem, co czujesz, Igorze – powiedział wuj, opierając się o barierkę. – Wiesz, zawsze tego chciałem. Kiedy tu mieszkałem, chciałem mieć kogoś, z kim będę biegał po tym polu, krzycząc aż zabraknie nam powietrza w płucach. Kogoś, z kim będę mógł wskoczyć do jeziorka w tamtym parku; kiedyś nie było tak zanieczyszczone. Kogoś, z kim napiję się jakiegoś chemicznego napoju, który ma w sobie tyle cukru, że aż zaczną bolec nas zęby. Wy macie siebie. Korzystaj z tego chłopcze. Daj sobie w końcu spokój z tym Wielkim Planem. Ty nim jesteś. Ty, twoje marzenia.
- Nie mam marzeń – mruknął pod nosem Igor.
- Więc się o nie postaraj! Marzeniem Asi było przyjechanie tutaj. Marzeniem Martyny było życie jak w amerykańskiej książce. Co będzie twoim marzeniem? Musisz sam je wybrać; pamiętaj jednak, że prawie wszystkie marzenia, zawsze zwyciężają rzeczywistość. Musisz jedynie wiedzieć, czego pragniesz. Wtedy przyjdzie to do ciebie samo. Zawsze.
Chwilę później, biegnąc po kolana w zbożu, Igor krzyczał aż po kres sił, śmiejąc się, sam już nie wiedząc z czego. Marzenia. Cóż za niespotykane słowo.
O tym, czym są zwierzęta – Antonia Linkowska
Często miałam wrażenie, że naszym społeczeństwem rządzą zwierzęta. Nie zrozumcie mnie źle; nie mam na myśli tego, że jesteśmy ssakami, a to co piszę nie ma na celu skrytykowania globalnych władz. Rozszerzam biologię, gdzie na każdym kroku, najmniejsze z żyjących stworzeń porównywane jest do naszego organizmu - jednak mam wrażenie, że to nie rasa ludzka jest gatunkiem nadrzędnym.
Właściwie, mam na myśli te czarne, niekiedy kosmate stworzenia, przemykające po ulicach każdego miejsca w którym byłam. Czasem widziałam wyprowadzających je na spacer właścicieli; czasem widziałam, jak gonią zabieganych ludzi z jednego miejsca w drugie. Niektórzy zauważali, że sprawiają nad swoimi pupilami kontrolę; inni zupełnie poddawali się ich woli.
Czyż to nie ironiczne? Jako najbardziej rozwinięty gatunek, powinniśmy móc ujarzmić te czarne bestie ćwierkające nad naszymi głowami lub szczekające, plączącą się gdzieś pod stopami w zatłoczonym metrze. Mam wrażenie, że im silniejsi się stajemy, tym więcej rozbieganych stworzonek widuję.
A może to one są oznaką siły?
Pamiętam, że moi dziadkowie mają psa. Nie mieli go od zawsze - pies pojawił się nagle, zabierając wszystkie ich przyzwyczajenia. Nigdy go nie lubiłam; denerwowało mnie to, że zabierał czas moich dziadków. Czas, który zanim pojawił się pies, należał tylko do mnie. Kosmaty stwór biega energicznie po podwórku czy po domu; warczy zajadle, gdy tylko ktoś wspomni jego obecność. Liczyliśmy kiedyś, że z wiekiem jego temperament osłabnie. Jednak mimo to, kiedy obserwowałam jego skudloną sierść w letnim słońcu, jak co roku, stwierdziłam że pies nigdy się nie postarzał. Urósł, zmężniał, jakby stwardniał w walce z małymi rudymi kurkami, które hodowała babcia. Na jego futrze mimo to nie było ani jednego siwego kosmka; wyglądał tak samo w momencie, w którym pojawił się w czerwcowym słońcu dwanaście lat temu. Dziadkowie stracili swoją energię, starzeli się z roku na rok, opiekując się swoim pupilem - zastanawiałam się, czy pies im ją zabiera, podobnie jak zabrał mi moją najbliższą rodzinę. Nie wiem, czy dziadkowie lubią tego psa. Nigdy o nim nie rozmawiamy; wszyscy przyzwyczaili się do jego ciemnej obecności. Szukałam sposobu na to, by się go pozbyć, choć już dawno temu zdążyłam się poddać. Czasem miałam wrażenie, że choćby każdy nienawidził go całym sercem - kudłacz i tak zostanie, by zabierać nam energię z każdym słowem wypowiedzianym na jego temat.
Zdarzało się, że widywałam koty. Opasłe, grube stworzenia wylegiwały się na słońcu w oknach mieszkań. Miauczały skrzekliwie, przywołując swoich właścicieli, na kolejną porcję pieszczot. Dziwiło mnie to, że moja przyjaciółka ma takiego kota - nigdy nie lubiła tych zwierząt. Jako alergiczka miała na nie uczulenie; mimo to, z pasją opiekowała się swoim zwierzakiem, zabierając go wszędzie, gdzie tylko miała możliwość. Nie wiem, czy ten kot za mną przepadał. Ja nie przepadałam za nim; także tym razem nie wiedziałam jak się go pozbyć. Nie działał na nią dobrze. Nie chciała tego zauważyć, być może nie potrafiła. Kot podróżował z nią do szkoły; czasem był niewinnym kociakiem, sprawiającym, że była zmuszona nosić go na rękach. Czasem miał zdecydowanie widoczną nadwagę - musiała ciągnąć go na kocich szelkach po wypłytkowanych korytarzach naszego liceum, a uparty kocur za nic nie chciał jej w tym pomóc. Niekiedy wydzierał się tak bardzo, że musiała zabrać go do domu. Innym razem leżał na jej brzuchu, a ona nigdy nie miała siły go obudzić. Kot dyktował plan jej życia - a ona cały czas słuchała jego zachcianek. Może mogła przestać; może nie była w stanie.
Nie wiedziała jak? Nie chciała? Nie mogła? Nie potrafiła? Nie wiem.
[…]
Gdzie byli moi rodzice, gdy dostałam w prezencie swojego pierwszego zwierzaka?
Ach, tak, pomyślałam. Odwróciłam się z uśmiechem, do czarnego, kosmatego potwora stojącego tuż za moimi plecami. Nie był psem. Nie był tez kotem, królikiem, pająkami, papugami czy kanarkami. Nie wiem czym był. Stał, dysząc mi w kark, zasłaniając majowe słońce i ciepłe powiewy wiatru. Tak, maj to mój ulubiony miesiąc.
Objął mnie swoją futrzaną łapą, gdy staliśmy razem na moście. Wtulił mnie w siebie, jakbyśmy stanowili jedność.
Nienawidziłam go. Nie wiedziałam też, jak się go pozbyć.
Czy czarne, biegające pod nogami zwierzaki są oznaką siły? Czy słabości? Czy to my jesteśmy najbardziej rozwiniętymi organizmami Ziemi, skoro nad naszymi głowami żyją te stworzenia? A może to one sprawiają nad nami kontrolę?
Nie wiem.
Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
wywiad przeprowadzono w listopadzie 2022